Teatr Telewizji TVP

Wojciech Żogała: to musi być jednak teatr

– Trochę brakuje mi takich eksperymentów formalnych – żeby się pobawić ze scenografią, ze zdjęciami, żeby spróbować czegoś innego – mówi scenograf i reżyser Wojciech Żogała o Teatrze Telewizji.

Teatr Telewizji jest określany jako osobny gatunek, pośredni pomiędzy teatrem żywym i filmem. Jaka jest różnica z perspektywy pracy scenografa między Teatrem Telewizji, a filmem?

– One nie są duże. Różnica podstawowa, że jest zbudowana dekoracja, ale w filmie też się tak często zdarza. Przy dekoracji w studio ma się ten komfort, że jest się na miejscu, że jest ciepło, że nie trzeba codziennie wyciągać lamp, rozkładać sprzętu,  więc nie traci się cennego czasu. Ekipa ma się gdzie pomieścić,  nie stoi na ulicy, czy na ciasnej klatce schodowej. To jest kwestia wygody. Jeśli chodzi o teatr telewizyjny to jest zdecydowany plus, bo aktorzy mają więcej czasu i cała ekipa jest bardziej skupiona. Nie ma takiej mordęgi, która wynika z tego, że jak się wchodzi do naturalnego obiektu, to tam jest zawsze za ciasno. W przypadku zbudowanej dekoracji zawsze jest możliwość dobrego sfilmowania. Zawsze jest możliwość zrobienia ruchomej ściany i wtedy kamera ma się gdzie zmieścić. Jest znacznie więcej możliwości filmowych w dekoracji budowanej. Ale są też zalety wnętrz naturalnych – jest tam rodzaj patyny, charakteru trudny do podrobienia, albo są to znane obiekty, więc nie ma możliwości, żeby je budować.

W siedzibie tygodnika „Polityka” odbył się „Okrągły stół Teatru Telewizji”. Przybyło sporo dyskutantów, były emocjonalne wystąpienia… Czy Pana zdaniem Teatr Telewizji ma przed sobą przyszłość?


– Myślę, że ogromną. To powinno być pewną oczywistością, bo to jest bardzo duża wartość telewizji – i kulturowa, i historyczna, i nawet, uważam, że nie jest to za duże słowo – narodowa. Nie tak wiele krajów uprawia ten gatunek. Jego oglądalność – w porównaniu z filmem – to jest czasami niebo i ziemia. Nie widzę takiej możliwości, żeby ten teatr przestał istnieć. Wydaje mi się, że teatr tv się zmienia ze względu na rozwój techniki. To nie jest już teatr, który jest bardzo często przeniesieniem spektaklu albo taką formą zorientowaną bardzo na sztukę. Te gatunki się poszerzyły. Mamy coś, co jest bardziej publicystyką, teatrem historycznym i coś, co jest bardziej teatrem klasycznym. Nic też nie wyklucza adaptacji. Powinno to trwać i być pielęgnowane.

Stawia Pan na różnorodność oferty Teatru TV. Są jednak głosy, że powinna dominować misja edukacyjna i pozycje klasyczne…

– Rozumiem takie myślenie, że nie wszyscy mają czas i możliwość dotarcia do teatru żywego. Nie wszyscy żyją w dużych miastach, gdzie są teatry. I pewnie w tym sensie Teatr Telewizji powinien spełniać swą edukacyjną rolę, a być może taką rolę rejestrującą te co cenniejsze, czy wybitne spektakle, by publiczność, która nie ma dostępu do teatrów, miała możliwość ich obejrzenia.

Jerzy Gruza, który reżyserował dziesiątki spektakli, wzywał,  żeby nie robić w telewizyjnym teatrze biednych filmów…

–  Zgadzam się. To musi być jednak teatr. Trochę rozumiany jak teatr żywy, ale połączony z formą telewizyjną. Ostatnio coraz częściej mamy do czynienia z taką sytuacją, że niewiele te teatry różnią się od filmów – poza czasem realizacji i troszeczkę skromniejszymi możliwościami. Tego mi szkoda, bo do pewnych tematów taka formuła pasuje, zwłaszcza do takich publicystycznych i historycznych. Zgoda, niech tak będzie. Ale trochę brakuje mi takich eksperymentów formalnych – żeby się pobawić trochę ze scenografią, ze zdjęciami, żeby spróbować czegoś innego.

Kilka spektakli zostało w ostatnim czasie zaprezentowanych w formule „Teatru Telewizji na żywo”. Co Pan myśli o tym pomyśle?

–  Myślę, że jest coś fantastycznego dla widza, że on ma świadomość, że to się dzieje teraz, w tym momencie, że jest zaproszony do spektaklu i aktorzy grają dla niego.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał: Paweł Pietruszkiewicz