Teatr Telewizji TVP

„Wyzwolenie” – Jerzy Trela: wielki rebus Wyspiańskiego

– Konrad Wyspiańskiego był mnie osobiście bliższy od Konrada Mickiewicza, z którym miałem i jako człowiek, i jako aktor więcej kłopotów – mówi Jerzy Trela, twórca postaci Konrada w telewizyjnej wersji „Wyzwolenia” Stanisława Wyspiańskiego wyreżyserowanej przez Laco Adamika.

Wielu widzów „Wyzwolenia” w reżyserii Konrada Swinarskiego, z Panem w roli Konrada, wspomina do dziś wielką magię tego przedstawienia. Na czym ona polegała?
 
– Bardzo trudno jest wytłumaczyć magię, metafizykę. Myślę, że decydujący wpływ na kształt tego przedstawienia, poza Wyspiańskim, miał Konrad Swinarski, który posiadał niezwykły dar budowania tonu, nastroju metafizycznego i magicznego. „Wyzwolenie” było ukoronowaniem tego tematu, który zaczął realizacją „Dziadów”. O ile „Dziady” były wyprowadzone poza przestrzeń sceny, to „Wyzwolenie” było zamknięte w jej ramach. Metafizyka tego spektaklu była owocem niesamowitej duchowej mieszanki Wyspiańskiego ze Swinarskim. Ten ostatni potrafił głęboko rozumieć i czuć Wyspiańskiego. Był to także rezultat wspaniałej kondycji, potencjału artystycznego całego zespołu Starego Teatru w Krakowie. Dużą rolę odgrywał też czas, w jakim graliśmy ten spektakl. Zaczynaliśmy na początku, czy raczej w połowie lat 70., bo w roku 1974, a potem graliśmy w 1981 roku, w  okresie niezwykłego ruchu społecznego „Solidarności”, a potem w okresie stanu wojennego, po stanie wojennym. To przedstawienie było więc konfrontowane z coraz to nową narodową rzeczywistością i było misterium dla widzów. Grając, miałem wtedy poczucie, że ta inscenizacja jest potrzebna, że mam partnera w widzu, że wiem do kogo mówię, wiem z kim rozmawiam.

„Wyzwolenie” było polemiką z romantyzmem, z „Dziadami”, a w związku z tym Konrad Wyspiańskiego był postacią kontrapunktową do Konrada mickiewiczowskiego. Przyszło Panu obie te role grać niejako równolegle. Jaki sposób znalazł Pan na to, by je i duchowo i ideowo oddzielić od siebie, i w swoim wnętrzu i na scenie?

– Pewnego dnia, już po premierze „Dziadów”, Konrad Swinarski powiedział mi, że będzie robił „Wyzwolenie”, a ja zagram Konrada, zdziwiłem się: – Jak to? Po »Dziadach« Konrada w »Wyzwoleniu«? – spytałem, na co Swinarski odparł, że „jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B”. Punktem wyjścia były dla mnie pierwsze słowa Konrada w „Wyzwoleniu”: „Idę z daleka, nie wiem z raju czyli z piekła. Błyskawic gradem drży ziemia z której pochodzę, we krwi brodzę. Nazywam się Konradem”. Konrad mickiewiczowski wyzwalał się z okowów Mickiewicza, przeistaczał się w Konrada Wyspiańskiego i przejmował ideę Wyspiańskiego, polemiczną w stosunku do idei Mickiewicza. Byłem świadomy tego wszystkiego, a ponadto Konrad Wyspiańskiego był mnie osobiście bliższy od Konrada Mickiewicza, z którym miałem i jako człowiek, i jako aktor więcej kłopotów. Na szczęście Konrad Swinarski pomagał mi przezwyciężać trudności, a ponadto przy drugim Konradzie było mi już łatwiej, byłem pewniejszy siebie. I tak to polemizowałem z tym Konradem z „Dziadów”, a bywało, że w jeden wieczór grałem „Dziady”, a w następny „Wyzwolenie”. Konrad Swinarski był człowiekiem wspaniałomyślnym, mającym wrodzony szacunek dla ludzi i dla partnerów pracy artystycznej. Myślę, że proponując mi tę rolę dał mi duży kredyt, który starałem się spłacić. Ja ufałem mu i czekałem na sygnały z jego strony, na jego wiedzę, a to że w jakimś stopniu uczestniczyłem we współtworzeniu tych inscenizacji, było oczywiste. „Wyzwolenie” było dla Swinarskiego, a dla mnie szczególnie, wielkim rebusem.

Czy wcześniej interesował się Pan twórczością Wyspiańskiego?

– Tak, nawet mogę powiedzieć, że pasjonował mnie od czasów młodości, od okresu gdy byłem uczniem liceum plastycznego i wtedy była to przede wszystkim fascynacja jego twórczością plastyczną, malarstwem, witrażami. W dalszej kolejności zainteresowałem się jego poezją i dramatami. Zresztą, jak wiadomo, sam Wyspiański był zafascynowany Krakowem, który bardzo go inspirował i odciskał piętno na jego twórczości. Inspirowała go zresztą nie tylko tradycja Krakowa, ale i współczesna Wyspiańskiemu rzeczywistość tego miasta.

Czy kiedy przyjechał Pan do Krakowa, to przemawiał do Pana wyobraźni fakt, że jest to miasto Wyspiańskiego?

– Nie będę dorabiał ideologii do zwykłego faktu, że przybyłem do Krakowa z powodów prozaicznych, ale na pewno cieszyłem się, że mogę zamieszkać w mieście, w którym żył i tworzył Wyspiański. Wcześniej bywałem tu na szkolnych wycieczkach, a wycieczki szkolne, jak to wycieczki, łączą się z przymusem, męczącą podróżą pociągiem i chodzeniem tam, gdzie się chce, ale i gdzie się nie chce. Na szczęście wieczorem kończyło się w teatrze, w wygodnym, miękkim fotelu, bo to był Teatr im. Słowackiego, więc można było się wreszcie po całym dniu przespać. Nawiasem mówiąc, ten teatr był też teatrem Wyspiańskiego także dlatego, że przecież tu w 1901 roku była prapremiera jego „Wesela”.

Zagranie Konrada w telewizyjnej wersji zrealizowanej przez Laco Adamika było całkowicie nowym zadaniem aktorskim?

– Całkowicie nowym nie, bo jednak bazą było to, co wypracowane zostało we współpracy ze Swinarskim. Jednak przygotowanie tej samej roli dla Teatru Telewizji wymagało innej techniki, innego rozłożenia akcentów.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał: Krzysztof Lubczyński